sobota, 14 lutego 2009

Retrowirus

Bardzo bliska mi osoba z uporem maniaka próbująca zrozumieć mój światopogląd, konsekwentnie wciąga mnie w dyskusję która zawsze kończy się tak samo. Wystrzeliwując się ze wszystkich racjonalnych argumentów stwierdza że jestem jednostką aspołeczną, nieasymilowalną niemalże wyrzutkiem egzystującym na obrzeżach obecnych norm obyczajowych. Kiwam wtedy głową i w duchu uśmiecham się że gdyby wiedziała skąd się bierze mój dysonans z teraźniejszością zamiast powtarzać te same oklepane epitety mogłaby przecież skwitować mnie jednym słowem - retro.

Co ma piernik do wiatraka? Otóż chyba jest coś na rzeczy. Retro jest wyraźnym pójściem pod prąd wszelkim trendom, modom i innym hype’om i opowiada się par contre do wszystkiego co nowe i pożądane. Swoją egzystencję opiera na zakorzenionej w melancholicznych osobnikach nostalgii, reprezentowanej przez ikony z przeszłości.

To dlatego gry pisane na komputery/konsole 8 bitowe urastają do rangi arcydzieł. Dobrze nam się kojarzą.

Po pierwsze symbolika przekazu. Wymuszone sprzętowo uproszczenia sprowadzają przekaz wizualny do poziomu koniecznej prostoty.


Tworzenie sprajtów przypominało pracę nad logotypem gdzie na matrycy 16x16 pixeli artysta starał się stworzyć maksymalnie czytelny animowany symbol, zaś rozdzielczość ekranu i uboga paleta nierzadko doprowadzała do tego iż powstawały gry wizualnie ocierające się o plakat.


Po drugie łatwo wpadająca w ucho muzyka tworzona na kilku tonach, wędrująca gdzieś do podświadomości po to żeby przy byle okazji nucić ją bezwiednie odtwarzając z pamięci prostą melodykę.

Po trzecie idealna korelacja pomiędzy umownością przedstawianego uniwersum a wyobraźnią ówczesnego wychowanego w dużej mierze na książkach odbiorcy, potrafiącego „dopisać” sobie ledwie zarysowaną fabułę i „zobaczyć” to czego twórca nie był w stanie przedstawić.


Taka „praca” dla dzisiejszego niedojrzałego odbiorcy jest niemożliwa do wykonania i pomimo braku bananów i klocków lego szczęściarzem może ogłosić się każdy miłośnik gier którego dzieciństwo przypadło na lata 80 zeszłego wieku.

Jak każdy dzieciak posiadaliśmy pewną cechę, która nazywa się flow. Powoduje ona że dajemy się ponieść chwili. Na podwórku, w piaskownicy, przed komputerem istnieje tylko teraźniejszość. Żaden dzieciak nie uświadamia sobie przeszłości czy przyszłości, konsekwencji, przemijania, a słowo problem istnieje tylko w słowniku dla dorosłych.

Przeszło 20 lat temu słowo komputer było synonimem flow, nirwany, wiecznego szczęścia, raju, i haremu z tysiącem kobiet. Każdy kto mógł dostąpić zaszczytu obcowania z magiczną skrzynką czuł że Stwórca jest blisko i łaskawym okiem pozwala ze sobą przebywać.

Ksiądz w kościele opowiadał o boskich objawieniach, nie wiedząc że doświadczałem ich osobiście w każdy piątek, wpisując instrukcje

10 PRINT „DZIEN DOBRY”
20 GOTO 10

Mój Bóg objawił mi się w 86-tym w klubie komputerowym i przybrał nazwę ZX Spectrum 48. Później go dotknąłem, próbowałem zrozumieć i wiedziałem już że wieczne szczęście jest możliwe.


Takie były fakty. Zastanawiające czy sesja z grą sprzed lat dziestu nie jest podświadomą próbą odtworzenia flow, może uporczywy powrót do przeszłości oznacza pewne braki w dojrzałości, a może po prostu próbujemy odnaleźć receptę na „szczęście”?

Jak by nie patrzeć, dzisiaj ten dotychczas znikomy procent dziwaków z przeszłości, delektujący się popiskującymi pixelami niedawno rozrósł się do całkiem sporej społeczności. Powstała moda na niemodne, a z nią docelowa grupa potencjalnych konsumentów – retrograczy - łaknących informacji i co się z tym wiąże powiązanych tematycznie retrogadżetów.

Czyżby epidemia retrowirusa doprowadziła do powstania nowej gałęzi rozrywki bazującej na starej technologii? Pożyjemy zobaczymy.

Jednak niezależnie od popularności i urynkowienia dla kogoś kto mimowolnie reaguje na impulsy związane z grami z dzieciństwa retro to magia, posiadająca swój światopogląd opierający się na przeświadczeniu że pre jest lepsze od post, pierwsza miłość jest cenniejsza od drugiej żony i że czasami warto wspominać i kultywować, a PRL niekoniecznie musi się kojarzyć z octem na półkach.

2 komentarze:

  1. a co z graczemi, który nie mieli okazji obcować ze startymi tytułami, a jednak są nimi zafascynowani? :D



    Wreszcie nowy wpis!... :)

    OdpowiedzUsuń