czwartek, 26 lutego 2009

Nie daj się dżedaj

Właśnie ukończyłem X-winga. Fajna gierka, trudna gierka, kiedy to ja zacząłem w niego grać? Pół roku temu? Rok temu? Jakoś takoś, z przerwami ofkoz. Nie liczę oczywiście skromnych podejść w czasach oldschoolowych, lata świetlne temu kiedy już stać mnie było na nabycie odpowiednio mocnego kompa (486 DX2).



Pamiętam jak gierka wyszła i wzbudziła ogromną sensację. Pierwsza tak dojrzała gra z uniwersum GW (Gwiezdnych Wojen), pierwszy symulator kosmiczny z TAKĄ oprawą graficzną, majestatyczno-monumentalną muzyką, Lucas Arts poszedł ostro po bandzie. Pamiętam ze giełda zamarła, na chwilę ktoś zatrzymał czas i wszyscy łupali w iksa, napisałem wszyscy? Wszyscy pecetowcy patrzący z wyższością na amigowo - atarowską swołocz. No szto? Szto tako? Też im zazdrościłem wypasionych next genowych produkcji.


O co biega w GW to chyba wszyscy już wiedzą. Nie wszyscy? No to jedziemy - resztki dobrych Jedi z Republiki, walczą z resztówkami złych Jedi z Imperium, jednym i drugim pomagają różne dziwne stwory zamieszkujące ichnie uniwersum, jedni chcą władzę zachować, drudzy przejąć, wszyscy zasłaniają się dobrem ogółu. Jing i Jang w kosmicznym sosie z wyraźnym podziałem na szlachetnych lalusi i zepsutych madafakerow (Han Solo tradycyjnie idzie pod prąd, ale w tym dobrym kierunku:).

Jak w każdej gierce opartej na podstawie filmu/ksiązki/faktów – warto wcześniej zgłębić fabułę co w tym przypadku wiąże się chociażby z obejrzeniem fajnej części IV tej, a na upartego to i trzech poprzednich.

Żeby wskoczyć w grze w główną oś fabuły wybieramy kampanię, przeskakujemy na statek dowodzenia i grzecznie udajemy się do generała - kalmara na odprawę. Po zapoznaniu się z celami misji wskakujemy do maszyny i hajda, bić Imperialistów.


Gra jest symulatorem i stara się udawać latające maszyny rebelii (kto latał ten wie:). Oprócz x-winga zasiądziemy za sterami a-winga oraz y-winga. Modele te różnią się od siebie, zwrotnością, szybkością maksymalną, odległością namierzania celów, ilością dział/torped no i oczywiście wyglądem.

Statki dostajemy z przydziału i nie mamy wpływu na to czym w danej misji polecimy te zaś są mocno zróżnicowane i zapewniam że w każdej podskoczy nam adrenalina.

Będziemy eskortować bombowce albo samemu bombardować, przechwytywać wrogie transporty po to żeby w kolejnej misji ich bronić, stoczymy niezliczone pojedynki ze zwrotnymi Tie Fighterami, które załatwimy dwoma strzałami z lasera - trzeba wyczaić kiedy koleś przestanie kręcić się na wszystkie strony, na chwilę uspokoi lot i wtedy próbować sprzedać mu trochę laserowej plazmy, ich następcami - Tie Interceptorami, szybszymi, wytrzymalszymi i zwrotniejszymi, na szczęście też rzadziej występującymi we flotylli Imperium oraz najwolniejszymi ale tez najlepiej uzbrojonymi Tie Bo(m)berami, które z kolei bardzo łatwo dogonić i posłać w próżnię.


Większość misji wymaga od nas kreatywności na polu walki. Pamiętam jak w którejś podlatywałem prowokująco do nieprzyjacielskich korwet po to żeby skupić na sobie ich uwagę(działka) ,a w tym samym czasie y-wingi działami jonowymi starały się wyłączyć im elektrykę, po czym następowało ich przejęcie.

Najlepsze są misje kiedy kilkanaście/dziesiąt maszyn jednocześnie się naparza, niszczyciele walczą z korwetami, pomiędzy nimi zaś drobnica toczy walkę ze sobą, to właśnie wtedy tworzy się majestat bitwy który przyciąga i urzeka.

Misje w kampanii są nierówne. Raz uda nam się skończyć zabawę w pięć minut z palcem w d….. na chwilę nawet nie przerywając podgryzania wafelków, innym razem bywało że zaciąłem się i przez tydzień nie potrafiłem sobie poradzić z przejściem jakiegoś etapu.

Nie wiem, czy brak liniowo rosnącego poziomu trudności to dobrze czy źle bo z jednej strony szybko wzrasta poziom frustracji kiedy w połowie gry nadziejemy się na zadanie którego za diabła nie możemy wykonać(chwilami ogarniało mnie zwątpienie czy uda mi się skończyć grę:), a z drugiej jest ciekawiej kiedy tak naprawdę nie wiemy czego dalej możemy się spodziewać.


Kluczem do sukcesu w każdej misji jest rozsądne gospodarowanie energią naszego kosmicznego statku, którą to możemy rozdzielać pomiędzy silnik, osłony oraz lasery.

Im więcej energii będzie podawane, tym szybciej możemy lecieć, mocniej i częściej strzelać, a tarcza będzie się szybciej regenerować. Problem w tym że przydzielając energię jednej sekcji odbieramy ją innym i znajdź proporcje mocium panie.

Bardzo ważne jest też przerzucanie energii z laserów do tarcz dzięki czemu możemy dłużej znosić ostrzał przeciwnika.

Oprócz tego istnieje optymalna kolejność wykonywania naszych zadań i pierwsze porażki doprowadzają do tego że w końcu ją znajdujemy i misję zaliczamy.

Dobrym przykładem powyższych wywodów jest misja przedostatnia w której musimy zniszczyć 4 kontenery z ukrytymi stanowiskami startowymi imperialnej floty oraz te działa na powierzchni gwiazdy śmierci, które są rozmieszczone w promieniu 2 km od boi nawigacyjnej.

Zaraz po starcie przerzucamy energię maksymalnie z laserów do tarcz oraz dajemy całą moc na silniki dzięki czemu zostajemy najszybszym myśliwcem w galaktyce:). Podlatujemy do najbliższego kontenera, ważne żeby utrzymać taką wysokość aby zostać poza zasięgiem dział. Będąc nad kontenerem przerzucamy energię na lasery i tarcze, częstujemy go z jednej torpedy i ładujemy z działka dopóty nie dostaniemy informacji że obiekt został zniszczony.

Powtarzamy ten manewr jeszcze 3 razy z tym że dwa ostatnie kontenery częstujemy dwoma torpedami a to z tego powodu iż możemy już mieć lekko napoczęte tarcze i lepiej szybciej je zniszczyć co wiąże się z krótszym pobytem w zasięgu dział naziemnych. Skoro nie ma już kontenerów możemy nareszcie zająć się imperialną flotą cały czas próbującą nas dogonić i zestrzelić. Teraz mamy pewność że nowe eskadry Imperium nie będą już miały skąd wylatywać.

Wzlatujemy ponad zasięg dział naziemnych i po kolei likwidujemy najpierw bombowce, potem myśliwce. Niebo czyste to wracamy z powrotem na ziemię (a raczej na gwiazdę:) i niszczymy działa skoncentrowane wokół boi nawigacyjnej, w razie spadku poziomu tarcz podlatujemy do góry i czekamy aż nam się podładują po czym wracamy dokończyć dzieła zniszczenia. Mission complete. Preparing for jump to Light Speed. Ziuuuu do domciu.:)


Wizualnie X-wing załapał się jeszcze na bitmapowy raster co niewątpliwie dodaje grze uroku, bardzo fajnie wykonane są animowane przerywniki, zarówno te pomiędzy misjami jak i te pomiędzy przemieszczaniem się pilota, startem, lądowaniem etc.

Problemy możemy mieć z dokładnym zlokalizowaniem „na oko” oddalonych celów ale tutaj z pomocą przychodzi nam mapa oraz identyfikator zamontowany w kokpicie.

Motywy muzyczne cudowne, szczególnie te w trakcie misji są fajnie zgrane z aktualnie rozwijającą się akcją co w tamtych latach było nowością, przybyciu floty imperium zawsze towarzyszy żywszo-mroczniejsza melodia, „na ucho” też możemy wyczaić kiedy zestrzelą nam skrzydłowego.
Niestety nawet do pięt nie dorównują im efekty dźwiękowe, te w bazie jeszcze jakoś dają radę ale już na przykład dźwięk strzału z lasera, bardziej przypomina odgłosy wydające przez pistolet na wodę niż przez potężne działko laserowe zamontowane na naszym super myśliwcu. Cóż nie ma gier idealnych.


Reasumując chociaż już dawno temu wyrosłem z infantylnych gwiezdnowojennych produkcji filmowych to grę powstałą na ich kanwie przeserdecznie polecam. X-wing jest świetnym, kosmicznym symulatorem z czasów rastrowych majstersztyków i jak historia pokazała zagrozić mu mógł dopiero jego bezpośredni kontynuator Tie Fighter, którego asem w rękawie była zupełnie inna technologia - wektory.

Niech moc będzie z Wami.

1 komentarz:

  1. Hee... Dawno mnie tu nie było. ;)
    Recenzja bardzo ładna, alw Gwiezdne Wojny nigdy mnie nie podniecały.

    OdpowiedzUsuń